ODCZUWANIE I PŁASZCZYZNA wg. WOJCIECHA TRATKIEWICZA
Jeżeli na pytanie: Co to jest świat? poprawną odpowiedzią jest: To co we mnie i to co na zewnątrz mnie, wówczas:
Mamy obowiązek budować świat – pytanie tylko; Jak?
Wojciech zaczyna wszystko od siebie, żeby skończyć za wszystkich i dla wszystkich, w tym sensie Konrada mickiewiczowskiego przypomina. Bezwiednie to robi: oddaje wszystko wszystkim, czy tego chcą, czy nie, tak że nic mu nie zostaje, a i wdzięczność ludzka jest mu odjęta. Dlaczego w takim raz„e maluje? – bezstronny się spyta, zapominając, – że Chlebem się dzieli.
Jeżeli sensem życia jest spożytkowanie czasu i przestrzeni, to dla Wojciecha za mało, chociaż niektórym by wystarczyło. Trzecim elementem jest wypełnienie, żeby czas i przestrzeń nie były próżne. A czymże da się je wypełnić? Cóż takiego wnika w każdą szczelinę i go nie zabraknie?
Wypełnia Duch, a wypełni, gdy naczynie czyste, obmyte wiarą w Człowieka. Kiedy to się już stanie,, a staje się nie od razu, okupione ciężkim trudem, wówczas w tym osobliwym momencie wyrywa się okrzyk: hosanna! i w jednej chwili dopełnia się Całość.
Całość. Do Całości będę się odnosił w związku z Wojciechem i jego obrazami. To nic, że dla niego mniej zwolenników niż przeciwników, może tych drugich nie tylko zawstydzę, będę też przekonywał.
Sytuacja jest krytyczna: gdy rzeczywistość traktować powierzchownie, przekonują tylko proste rzeczy; obraz skomplikowany jest nieprzyswajalny; gdy trud minimalizowany; gdy pogoń za tandetnym efektem powszechna; gdy obserwacja i studium natury rzeczą niewłaściwą; płaszczyzna… nikt jej nie rozważa – uznają, że miejsce na dekorację; wtedy co sprytniejsi uciekają w inne rejony, a ucieczka… już nie powiem, czym jest.
Rozważcie, w tym kontekście, o jakim człowieku będę pisał i jakie sprzeczności musi on pokonywać – to też jest częścią jego doświadczenia, na które z naciskiem się zawsze powołuje.
Doświadczenie. Przez filtr nałożony przez oświadczanie spojrzeć na płaszczyznę, to jego zadanie. Więc należy pogodzić dwa, jednoczesne obowiązki:
Pierwszy podmiotowy, względem siebie i swojego wnętrza jako siedziby doświadczeń;
Drugi przedmiotowy, względem zewnętrza, którym dla malarza, docelowo, jest płaszczyzna jako część przestrzeni, wobec której dochodzi do doświadczeń czysto artystycznych.
Ale w jaki sposób pogodzić te dwa terytoria?
Sposób jest stary jak świat: obserwować, jeszcze raz obserwować, to mozolne patrzenie: w siebie, przed siebie i na płaszczyznę. Sposób zaniechany, wprost ośmieszany dzisiaj.
Podmiot, czyli artysta, wypełniony jest właściwymi sobie doświadczeniami, które mają wpływ na jego postępowanie względem przedmiotu, czyli płaszczyzny. To postępowanie wyraża się: albo wahaniem, albo prostą decyzją. Wojciech decyduje najprościej jak można, kiedy obraz jego jest bardzo skomplikowany, to nie absurd, to ewenement.
Przedmiotem jest płaszczyzna, która, dla większości, jak mur odgradza ogród Eden. Żeby się tam wedrzeć, to nie jak złodziej, ten ukradnie tylko złudy. Wojciech wchodzi tam. zupełnie legalnie, jak pracowita pszczoła przeleci ze swym obowiązkiem, żeby wzbogacić tę piękną krainę wyobraźni o nowe, solidne dzieło, które dopełni Całość jeszcze mocniej. Musicie wiedzieć, że Całość nie ma początku ani końca. A jak to możliwe? Ten absurdalny mur, to głupota ludzka (nie wiedzą, co czynią, co począć z płaszczyzna) — ach, gdyby mądrość była powszechna… Kto ma czcze zamiary, nigdy tam nie trafi, raczej roztrzaska głowę o ten mur. A żeby tam trafić, trzeba być czystego serca i z bagażem doświadczeń lekkim jak piórko. Każda nieprawość obciąży sumienie i lot będzie niemożliwy: „A mury rosną, rosną, rosną…” – żeby historia się nie powtórzyła.
Do czego jest potrzebny obraz współczesnemu człowiekowi? Kim się jest, że się dla wszystkich maluje?
Obraz jego jest ujarzmioną siłą, nigdy niewyczerpalną, póki ludzkość do reszty nie oślepnie, poty on będzie obserwował. Bo czyż obraz na pustym, bez ludzkości, ma jakikolwiek sens? Jaka by nie była ludzkość: głucha, ślepa, nieczuła, ale tylko z nią można łączyć jakąkolwiek nadzieję.
Osobowość artysty w jego obrazie:
Albo jest podkreślana (wówczas nie ma problemu, o który nam chodzi).
Albo, jak w wypadku Wojciecha, rozproszona, czyli okupiona. Wojciech okupił swój obraz sobą, aż na końcu siebie w nim nie rozpoznaje, jakby go nie namalował. Rozproszył się w nim nie do poznania.
Obserwacji Wojciechowej towarzyszy, jak cień, kontemplacja stwarzająca warunki rozproszenia sił na obrazie: z wnętrza siebie i zewnętrza doświadczanego świata. Jeszcze tylko potrzebny mu rozkład czasu na chwile, żeby poczuć rytmiczne pulsowanie płótna, nad którym pracuje miesiącami. Rytm warunkuje bycie, a nie się afiszowanie.
Oddanie się w Całości w dłonie Boga zawęża spekulacje formalne jako wybujałe i natrętne, i niepotrzebne, kiedy On Sam dyryguje. W tej boskiej orkiestrze Wojciechowi wystarczy poczuć rytm-pulsację, cudowne światło i rozłożenie planów wypełnionych: małym, średnim i dużym.
Pisze: „Mój sposób wydobywania rytmów wyrósł sam. Ani go nie chciałem, ani wykorzystałam, był jakąś moją koniecznością.” Konieczność, to właśnie Presja. Boża- wymowne milczenie – trwała łączność.
Innym razem pisze: „Obraz musi przeżyć jakiś kryzys, jakieś zwątpienie, czy tak można? I dopiero na końcu drogi dowiaduję się, czy było warto?”
Więc nie tylko obraz , ale droga też ma znaczenie: droga dojścia przez obserwację , ciężka, kamienista, z kamieni cierpienia, prawdziwa i ludzka, a nie luksusowa, szybka autostrada. Na tej drodze – mówi, że przeżywa kryzys – rzecz normalna (o normalność zabiegamy obaj), za to nie przemknie jej bezwiednie jak jakaś szybka limuzyna.
Nie liczy czasu jak skąpiec – co zobaczy to jego, od patrzenia jest malarz, a ból – rzecz normalna, on nigdy się nie skarży.
Obraz Wojciechowy rodzi się najpierw z przeczucia, potem mglistej wizji, następnie (za sprawą obserwacji i kontemplacji) pojawia się konkret tzn. zręby obrazu, nad którym dalej pracuje w kierunku Całości. Zanim koniec, tuż przed, te problemy ukazują mu się naraz jako połączone – jako Całość, jako cel przebytej drogi.
Przebyta droga, w Wojciecha obrazach, znajduje wyraz w fizycznej fakturze, która narastała podczas długiego okresu malowania, która jest miarą włożonego weń truciu i śladem upływającego czasu.
Kroczy dziewiczą dróżką (niektórzy mówią: „pod prąd”), ostrożnie, żeby nie zdeptać świata. Mnóstwo wrażeń, mnóstwo informacji, bo Pan Bóg stworzył świat skomplikowanym dla podziwu przez wszystkich, ale tylko względem niektórych, dla odkrywania tego co zakryte, a nie dla zniszczenia.
Jeżeli osiągnie się Całość – trudne staje się proste.
Jednocześnie Całość jest przeznaczona do niekończącego się odkrywania jej wielu warstw, czyli samej siebie i nie ma jednego rozwiązania. Dlatego każdy obraz potrzebuje czasu na patrzenie.
Całość ma wiele zjednoczonych w sobie rozwiązań – mniej więcej tak by Wojciech powiedział.
Zachwyca nas Całość: Potęga góry i małość kamyka, pomiędzy rozpiętość przestrzeni, w której czasem dźwięk dzwonu, jakby Całość brzmiała. W Wojciechu dzwon pobrzmiewa ciągle i unosi go wysoko, chociaż jest wędrowcem. To dusza jego z plecaka się wymyka, gdy on kontempluje.
Pomimo że Całość nie ma początku ani końca – chyba tak jest w niebie; na ziemi Wojciech, jak czarodziej plamy waży, żeby domknąć płaszczyznę, żeby Ducha przywołać, żeby zamieszkał niczym nie skrępowany, a jednak w zamknięciu. Obraz otwarty Wojciecha nie interesuje: jakżeby Duch w nim znalazł mieszkanie, jak wiatr przewiałby tylko i nie zauważył, a nie wygodnie spoczął. Bo bez Ducha nie ma Całości, tylko zamieszanie.
Myślę, że w procesie malowania, za sprawą obserwacji, skomplikowane malarstwo Wojciecha jest analityczne, a na końcu, gdy pojawia się Całość, doznajemy syntezy jako olśnienia, dodam – nieustającego, jeżeli rzetelnie patrzymy.
On potrafi z małego zrobić duże: z małej akwarelki wykonanej w plenerze maluje duży olej.
Cóż człowiek może dać od siebie, czego Bóg nie stworzył? Górę i kamień stworzył, wszystko stworzył, ale nie ekwiwalent. W zamian za realność ekwiwalent Wojciech nam daje: znaki- plamy, z plam trzaskających wyrasta on na płaszczyźnie jak roślina z gleby. Uczucie go wypełnia, kontemplacja obejmuje, taki jest ekwiwalent.
Obraz we mgle z Ducha. Mgły me można usunąć. We mgle zawieszone uczucia w odgłosie trzaskających planów, trochę jak burza w oddali, trochę jak zanurzona we mgle wielka góra.
A gdy „mgły” by nie było, komplementarne kontrasty wszczęłyby jazgot i hałas nie do wytrzymania, dlatego złamane kolory wybiera, żeby obraz był na miarę jego wyobrażonej przestrzeni.
Pisze: „Na początku jest chaos. Zanim obraz osiągnie syntetyczną formę, przebywa długą drogę. Wiele razy w nim coś zmieniam: coś dodaję, coś odejmuję. Najczęściej punkt wyjścia nie przypomina zakończenia”
Trudnym problemem, na który on ciągle zwraca uwagę, ponieważ się ciągle z nim boryka, to: jak pogodzić suchą konstrukcję obrazu z własnym doświadczeniem i odczuwaniem życia? Cóż mogę powiedzieć, może tylko, że konstrukcja to rzecz ważna, ale to jedynie część obrazu, o którą należy walczyć. Jednak, jak już powiedziałem, przede wszystkim ważne jest wypełnienie – ów Duch ulotny, który po prostu jest tu obecny,.
Wojciech nie komponuje. Co najwyżej konstruuje. Kompozycja jest mu zbyteczna. Coraz wyraźniej widać, że poszukuje struktury.
Wojciech nie ma planu, Wojciech ma duszę. On nie realizuje, on maluje.
A do Całości dochodzi w ten sposób, że, gdy nie ma innego wyjścia (gdy zawodzi wizja), przenosi charakter fragmentu (powidok i proporcje) na inne części obrazu. Jednocześnie poszukując w drodze kontemplacji Jak mówi, „własnego rytmu” scalającego wszystkie fragmenty i plany.
Tytuł ulubionego przeze mnie Wojciecha obrazu brzmi „Góra”. Chcę ten obraz od niego kupić, jest bezcenny, a przedstawia jedną górę. Przestrzeń się w nim zapętla ., tworzą się: węzły – wiry – monady – kręgi – kule. Każde osobno jest piękne, a razem jeszcze piękniejsze. Czasu nie starcza na kontemplację. Obraz bardzo skomplikowany, kiedy liczę szczegóły; prosty, gdy chwytam w nim. Całość, która jak dzwon na Marii Śnieżnej dźwięczy, przestrzeń Duchem wypełniając. Jednym słowem, chcę kupić Mistycyzm i Kontemplację.
Dodani jeszcze, że jest to pierwszy jego obraz wyraźnie strukturalny w ramach Nowego Strukturalizmu, który wspólnie, na dwa sposoby, robimy.
On uważa, że Całość to nie doktryna, to wyznanie wiary, z której promieniuje wyczekiwana siła potrzebna malarzowi do pracy: Im silniejsza wiara, tym większa moc Całości przeciw ziemskiej materii, która stwarza opór.
Uczucie jest mocą, lecz jak trudno je przelać. A już raz przelane w obraz na wieki w nim będzie, jakby człowiek był wieczny. Ono najpełniej ujmuje Człowieczość i w niej rozkwita z trudu i cierpienia.
Jan Wyżykowski, Warszawa 11.05.2011